Barbarzyńca i Har – Magedon
ta sama ufność dawniej i teraz
dobrze ci z tym kim jesteś
szepczesz nietrwałe zaklęcia
niegdyś drzemały
w spojrzeniu minione świty
quis evadet
i pragnienie to samo
być człowiekiem pośród ludożerców
homo bulla
zostałeś barbarzyńcą
poznałeś ślepych przewodników
ciężar piany wyparty przez słowo
temu pokoleniu obcy list
zostawiasz mokre plamy na murze
Nic nie jest częściowe, niejasne. Wiedział. Rozmyślał o obrotach niekoniecznie niebieskich. Miód nie raz zaszkodził, tak jak człowiekowi przyzwolenie na ludożerstwo, schematy. Widział gąszcz korzeni jednego gatunku. Mijały się. Obojętne. Obce. Z nich wyrosła jednopienność nie do zniszczenia z odrostami ze ściętych pni. Ponad warstwą. W górę. Te najstarsze, niegdyś potężne, suche lub zmurszałe, passé. Inne chronią robactwo. Nie ma miejsca na zdrowe, głęboko zakorzenione – są źdźbłem w oku.
Ponad głową unoszą się strzępki, opada pył. Uśpiono Charona. Na ziemi wężowa łuska już nie mani. Bariery czasowa i przestrzenna pokonane. Dzień, w którym odkryto lepkość próżniaczą trójkątów stał się początkiem. Spiżowy głos ugrzązł nad Styksem. On – Cerber niepotrzebnieje. Musi pokazać trzecią twarz. Wyraźniej. Na przekór prężącym grzbiet zielonym i czerwonym kotkom. Czasem zatęskni za Orfeuszem, w końcu nigdy później nie słyszał równie zachwycającej gry. Nieoswojony. Ni pies ni człowiek pośród ni to ludzi ni jerychońskich. Ludzki. Się rozrósł niczym dyptam w szczerym polu. Tu oto. Spotkał Barbarzyńcę. Mrok otworzył szerzej oczy na nic.
Cała jaskrawość czerni. Nie ma miejsca na gwiazdy.
Joanna Turczyn