Wysadzają pociągi, w tłumie
pociągają za spusty,
płuca w podziemiach napełniają gazem.
Utrącają metalowe skrzydła,
ogień podkładają pod stopy –
nie mówię do samowolnie zamienionych w proch.
Do uformowanych na obraz
nie mówię gdy jeszcze nie dotarli do podobieństwa.
Im należą się ulice, im należą się ciała,
dla nich Oda.
Nie mówię do osądzonych za gwałt,
bladolicych pochłaniaczy kwarków i sur,
samo śpiewających panienek
w fluorescencyjnych kokardach.
Minie dwieście tysięcy nocy
zanim będą wyjaśnione sny.
A jeszcze więcej obrotów potrzeba na mir.
Zawsze wschodzi nowa pupa, milion pup,
lecz jak nie kochać niewypierzonego Józia
gdy własny unosi się puch.