– Mela, Mela, chodź do nas! – Dziewczęta, które tego wieczoru towarzyszyły Janowi i jego dwóm kolegom zaczęły nawoływać wchodzącą do kasyna.
Nie spodziewała się spotkać nikogo, a nawołujące jedynie mgliście pamiętała z czasów okupacji. Bawiły się na podwórku sąsiedniej kamienicy. Nigdy z nimi nie przystawała. Nie miała na to ani czasu, ani ochoty. Zawsze po swojemu spędzała czas, w którym na zabawę brakowało miejsca. Od niechcenia podeszła i usiadła w wolnym fotelu. Chwilę coś do niej szeptały. Nie słuchała. Rozglądała się po sali. Lustrowała kobiece suknie. Niektóre wyjątkowo okazałe. Oczami wyobraźni pląsała pośrodku sali w ramionach najprzystojniejszego oficera, na którym odkąd weszła do kasyna utkwiła wzrok. Poruszała się z gracją. Rozsiewała uśmiechy. Powoli wszystkie pary przestawały tańczyć i tworzyły wokół nich krąg. Na twarzach mężczyzn malował się podziw, spojrzenia kobiet parzyły. Tak właśnie jawił się jej wielki świat. O takim świecie marzyła.
– Śmiem zauważyć, że zajęła pani moje miejsce – zażartował Jan, który wrócił do swojego towarzystwa.
– Nie widzę, że jest podpisane. Może pan usiąść gdzie indziej – zareagowała, gdy przerwał z nim w roli głównej, fantazję.
– Nie jest pani zbyt spostrzegawcza. Wszystkie są zajęte – zakreślił szerokim gestem i puścił do niej oczko.
– Co za gbur – żachnęła się i ostentacyjnie podeszła do baru.
– Czupurna – cicho gwizdnął.
Szczupła, niewysoka, gustownie ubrana dwudziestodwuletnia brunetka z dumnie podniesioną głową kupiła po co przyszła, raz jeszcze, już nie tak butnie utonęła w oczach Jana. Posłał uśmiech. Nie odwzajemniła. Na znak rozgniewania wzruszyła ramionami i zamiotła nogą. Szeregowy przy drzwiach otworzył je przed nią.
Czmychnęła niczym spłoszona sarenka.
Fragment powieści: Marta Świderska-Pelinko, Tam gdzie łkają skrzypce, Wydawnictwo Abilion, 2014