Pojawił się wówczas, gdy nauczyła się pierwszych liter. Stawiała je lekko. Musiały być kształtne, mieścić się w liniach. Spoglądał na nią z coraz większym zaciekawieniem, szczególnie gdy zabierała go ze sobą do szkoły. Tam mniej ważne zastępował on – brudnopis. Patrzyła ni to na niego ni to na twarz nauczyciela. Robiła to sprytnie. Nikt nie zauważał, gdy leżał na ławce pod właściwym zeszytem. Pojawiały się najpierw kwiatki w prawym górnym rogu, później domek,

dróżka, staw a na nim kaczki, łabędzie. Obok domu wyrastało drzewko otoczone płotkiem. Nawet mógłby tam zamieszkać, choćby na drzewku pomimo nieprzystępnych konarów, a domek... cóż ten nikł gdzieś w głębi. Tajemniczy i maleńki krzyczał ja poprzez okna bez zasłon, zamknięte drzwi. Najbardziej miły był płotek. Może właśnie dlatego, że przypominał pierwszą literę jaką stawiała – m. M było wyjątkowe. Pachniało ciastem, a jednocześnie porządkowało wszystko wokół. Po prostu. Bez zbędnych. Z takim samym pietyzmem traktowała a. Z uwielbieniem wypowiadała i zawsze miała jako ostatnie, na przekąskę – tak mawiała M. Zwykle nim rozpoczynała pytania. Biel pierwszej strony przeminęła w krótkim czasie. Zastąpił ją rząd liter a później wyrazu. Tak, właśnie wyrazu. Wyszeptany w myślach nie różnił się od napisanego. Szybko spowszedniał. Jego miejsce zastąpił nowy. Równie ważny. Nie znaczy to, że pierwszy powędrował do lamusa, nie. Stanowił cześć czegoś bardzo ważnego. Stał się fundamentem, bez którego nie powstałby żaden trwały dom. Nowy wypełniał go.
Brudnopis każdego dnia czuł oddech na grzbiecie.
Uczył się składać myśli... splątane i... umykające. Niby tuż - tuż, cichutkie, że nie do końca i tak nieśmiałe jakby wstydziły się samych siebie. Zielone – myślał.

Joanna Turczyn