Z Kazimierzem Burnatem – poetą, prezesem Oddziału Dolnośląskiego ZLP i przewodniczącym Komisji Kwalifikacyjnej przy ZG ZLP rozmawiał Wiesław Łuka.
Poeta egzystencjalny” – tak recenzuje Cię znany krytyk i filozof. Uzasadnia swój sąd „pogłębionym uwikłaniem egzystencjalnym” i „zwróceniem uwagi na rozpad więzi międzyludzkich”. Powiem szczerze i od razu proszę – nie sugeruj się moją opinią: ja nie znam znaczących poetów, prozaików, dramaturgów, w ogóle poważnych twórców, którym nie można by przyłożyć pieczątki „egzystencjalny” – a ty znasz takich?
Przytoczone cytaty recenzji nie oddają klimatu, jaki stworzył w niej Ignacy Fiut, choć istotnie podszedł do wierszy z tomiku Wiew przeznaczenia bardziej egzystencjalnie niż ja. Andrzej Zaniewski ten sam zbiór odebrał inaczej: „uznanie Przeznaczenia za siłę wiodącą w poezji, życiu i w niedługiej przecież człowieczej obecności na Ziemi, wymagało od poety szczególnej determinacji psychicznej, a jednocześnie pomagało mu nie tyle w tworzeniu (wyraźnego zresztą) dystansu do rzeczywistości, co w uzyskaniu względnego moralnego spokoju.” Przecież strach i lęki towarzyszą każdemu z nas – zwłaszcza poecie – i stają się częściej inspiracją niż udręką prowadzącą do niemocy. Powinnością człowieka jest rozumienie swojego bycia, aby przekraczać granice ludzkiego poznania. I w takim ujęciu mogę pozostać „poetą egzystencjalnym”.
Gdy czytam u innego recenzenta, że „egzystujesz na skomplikowanych bezdrożach”, to chętnie bym zapytał krytyka, czy można sobie wyobrazić „bezdroża nieskomplikowane”; bardzo mnie ciekawi Twoja reakcja na takie „odkrywcze” myśli.
Nie dostrzegam sprzeczności w tym stwierdzeniu. Wynika to ponadto z wierności przekładu recenzji czeskiego krytyka i poety, Jaroslava Schnercha, który zauważa właśnie, że z „Burnatowych wierszy unosi się jakaś cudowna intymność. Mimo, że egzystuje w skomplikowanych bezdrożach, w każdej sytuacji zachowuje dostojność”. Moja reakcja wiąże się zawsze z merytoryczną zawartością recenzji i charakterem interpretacji wierszy. A recenzja książki Za obzor, wydanej w Czechach, była rzetelna.
Na wieczorach literackich często słyszę autorskie narzekania: „Po co komu dziś poezja... po co komu krytyka?”. Czytam, że Twoich wierszy „nie można wykrzyczeć, bo by się je spłoszyło”; raczej należy je „wyśpiewywać w ciszy”. Gdy to czytam, to wiem, że krytyka jednak ma sens i zachęca do wielokrotnego sięgania po te strofy. Dlatego na początek przypomnij swoją reakcję – wówczas licealisty, gdy wieszcz Adam jednak „krzyczał” do nas na początku swojej twórczej drogi: „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy!/ Młodości, dodaj mi skrzydła...” – czy poczułeś już wtedy mrowienie pod łopatkami i w skroniach? Czy już układałeś swoje pierwsze wersety (zapewne w prowincjonalnym liceum nad Dunajcem)?
Poezja była i będzie potrzebna i to niemal wszystkim. Dla jednych sporadycznie, dla innych jako terapia, a dla znacznej liczby wymagających odbiorców niezbędnym pożywieniem dla duszy. Uczestniczę w wielu festiwalach, jesieniach i wiosnach poetyckich, spotykam głodnych poezji – dzieci, młodzież, średniaków i ludzi starszych. Trzeba im dostarczać coraz bardziej bogate „menu”, bo mają zróżnicowane smaki i gusty. Ważny jest także sposób i miejsce prezentacji; na przykład bigos internetowy niekoniecznie bywa świeży. Kiedy, jako chłopiec, słuchałem „Ody do młodości” Mickiewicza, myślałem o zapale, który może poprzez czyny doprowadzić do celu, bez „cudów”. Wiersz bez tytułu, napisany po latach, jest tego przypomnieniem: Wyfrunąłeś z gniazda przed świtem / gdy noc w kieszeniach chmur / chowała drogowskazy gwiazd / a dzień rozbudzał barwy ziemi // ciekawość unosiła cię nad wzgórzami / a uskrzydlające słowa matki / chroniły przed zdradą uroczysk [...].
W tomiku „Żar zmierzchu” czytam: „Kim mogłeś być/ a nie jesteś/ zrozumienie sensu niedosytu/ pozbawiło cię głodu/ jeszcze żarzysz/ aby cnotą skromności/ zakotwiczyć duszę/ w dnie nocy...” Pogadajmy – to „zrozumienie sensu niedosytu...” kojarzy mi się z poradą wielkiego filozofa, który przekonuje, że „wolność to uświadomiona konieczność”. Co Ty sądzisz o tym moim skojarzeniu?
Słusznie kojarzysz. Moje zrozumienie sensu niedosytu zapewne wiąże się z Heglowskim pojęciem „wolność jako prawda konieczności”. W niej człowiek uświadamia sobie, że spełnieniem jego konkretnej wolności jest obiektywizacja w świecie etyczności. Dla Hegla etyczność jest odmianą wolności obiektywnej i pozytywnej. Jest ona jednak możliwa wyłącznie poprzez pojednanie z intelektem, który pozwala zrozumieć stan konieczności! Bliski jest mi też Richard Schachta, dla którego wolność to „samowiedne rozumne samookreślenie”.
Skakałeś ze spadochronem w latach służby wojskowej jako komandos „czerwonych beretów”. Szybowałeś w bliskości chmur i na pewno czułeś się wolny; czy podczas takiego tańca nad ziemią wystarczy czasu, by wymyślić jakąś strofę, a chociażby tytuł wiersza? A może wtedy się myśli wyłącznie: czy spadochron się otworzy i jak nie skręcić karku podczas lądowania?
Podczas pierwszych skoków moja wolność w powietrzu była bardziej ograniczona niż na lądzie. Jednak nabierałem wprawy i stan wyzwolenia stawał się fascynujący. Często po wylądowaniu, wygaszeniu czaszy spadochronu, ujarzmiałem strzępy skojarzeń słowem pisanym, próbowałem nazywać niewyrażalne. Spadochroniarstwo dobrze przysłużyło się mojej wrażliwości i samodyscyplinie. Skoki z samolotu to interesująca przygoda: ...nowo narodzony rozwija skrzydła / rozpostartą pępowiną gasi amplitudę / daje wiatr w plecy / ślizga się po stokach powietrza ... Służba w czerwonych beretach była twardą szkołą życia. Czerwony beret pozostał symbolem witalności, choć po tamtych latach, dziś obniżyła się nieco odporność...
Czy „cnotę skromności” (to ciągle z tomiku „Żar zmierzchu”) zacząłeś już ćwiczyć w czasie studiów na fakultetach prawa a potem handlu zagranicznego? A może dopiero w latach dyrektorowania we wrocławskiej fabryce lodówek o znanej marce „Polar”?
Poczucie skromności wyniosłem z domu dzieciństwa w Szczepanowicach nad Dunajcem. Kiedy ruszyłem za „Zachód”, to poczucie poddawane było ciągłym próbom. Szczególnie w sytuacjach, gdy wydawało mi się, że przerosłem stan świadomości rówieśników, a nawet o wiele starszych ode mnie. Co pewien czas następowało sprowadzenie do parteru (kiedyś uważałem – do pastwiska). Dziś twierdzę, że wieloletnie studia i awans, od referenta do dyrektora znaczącej firmy w Europie, był nagrodą – a jednocześnie karą! – nie tylko za wiedzę i umiejętności, ale nade wszystko za uformowane cechy charakteru. Bliski mi jest Paul Cézanne, który uważał, że „skromność jest cnotą wypływającą ze świadomości własnej mocy”. Tak czy owak, skromność powinna doprowadzać do tego, aby napięcia wewnętrzne nie objawiały się zbyt wyraziście na zewnątrz... Silna osobowość z elementem powściągliwości sporo jednak kosztuje. Ktoś napisał:: „Kazimierz Burnat kwestionuje pewność siebie i pysznego rozumu...”.
Od fabryki lodówek do szukania (zapewne nocną porą) sposobu „zakotwiczenia duszy na dnie nocy” droga dość daleka, ale przypuszczam, że znacznie ją sobie skracałeś, gdy na przykład organizowałeś harcerstwo dla trudnej młodzieży. Kto (i co) Ci dał impuls, by prostować charaktery młodych i zapewne pokrzywionych?
Ach, to miało miejsce znacznie wcześniej niż „Polar”, kiedy pracowałem w Zakładzie Poprawczym. Chłopcy pobierali naukę w szkole na poziomie podstawowym i zawodowym. Poza nauką: sprzątanie, posiłki, izolatka dla „nieposłusznych”. Zakład zamknięty na osiem spustów. I właśnie ciągle chłopięca skromność, ta według Cézanna, podpowiedziała mi, że to nie wystarcza dla ich resocjalizacji. Zrodził się pomysł założenia drużyny harcerskiej w ramach znanego wtenczas hasła „Nieprzetarty Szlak”. Skupiał on w swych szeregach dzieci i młodzież specjalnej troski. Zakotwiczaliśmy się często w środku nocy na biwakach w lesie, ucząc się samodzielności i odpowiedzialności. Na manewrach w terenie stosowałem taktykę wzorem z komandosów. Dodatkowo uczestniczyliśmy w zajęciach teatralnych i fotograficznych; oswajali się z normalnością istniejącą poza kratami zakładu. Udało się... Na użytek tego wywiadu tyle, choć temat jest wart co najmniej jednej książki.
Porozmawiajmy o miłości; czytam: „Na brzuchu wzgórza/ figlarne cienie/ tańczą bez umiaru/ niczym chochoły/ spocone powietrze/ wpija się w ich ciała głębiej/ niż zrogowaciałe źdźbła/...na jej spragnionym łonie/ nowy początek”. Wybacz mi niewybaczalną nie-dyskrecję czytelnika – czy wstydziłeś się napisać „w nasze ciała...” itd.? No i ta „zrogowaciałość...”? Musiałeś zaburzyć czystość i piękno „tańczących figlarnych cieni?
Miłość nie jest wolna od problemów i zrogowaceń. A w przywołanym wierszu jeśli coś się wpija w ich ciała, to nie w nasze. Dystans, nie zaburzenie. Stwórzmy dla miłości ogród i pielęgnujmy ją jak kwiaty. Ale niech będzie także jak u Jonathana Carrolla, dla którego „miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu...”.
Wyjdźmy z labiryntu Twoich słów, fraz, metafor, ich sensów i filozofii – dużo czasu poświęcałeś (i pewnie poświęcasz) popularyzacji poezji polskiej i obcej; współtworzyłeś ponad sto antologii, almanachów, monografii. Znam autorów, którzy patrzą tylko swego, egocentryczni, może nawet zazdrośnicy. Ty zapewne znasz także takich „konkurentów”? Co Ci daje takie wychodzenie poza siebie? Jaką własną wartość dodaną tym zyskujesz?
Jestem współautorem ok. dwustu różnych, zbiorowych książek. Opracowałem, zredagowałem, opatrzyłem posłowiem lub wstępem ponad siedemdziesiąt tytułów; wiele z nich to debiuty. Część z tych opracowań, to sfinalizowanie często kilkuletniej pracy warsztatowej z młodymi i starszymi, np. dziewięć almanachów członków Grupy Literackiej Dysonans, której przewodziłem przez 11 lat, czy ponad dziesięć antologii związanych z Międzynarodowym Festiwalem Poezji w Polanicy Zdroju. W dziesiątkach książek są moje wiersze przełożone na inne języki i wiersze autorów zagranicznych, przełożonych przeze mnie na język polski. To jest naturalne dawanie nadwyżki z siebie – dla innych. A konkurentów grasujących poza plecami zostawmy w spokoju, niech nurzają się w obojętności.
Przekładasz na łotewski, węgierski, serbski ale także z czeskiego i kilku innych języków– czy i jak translatorstwo sprzyja inspiracji do budowania własnych metafor i innych figur stylistycznych, a także ich filozofii? Może zdradź jakieś ewentualne, twórcze „zapożyczenia”?
Przekładam z języka ukraińskiego, czeskiego i nieco z węgierskiego w ścisłej współpracy z autorem. Praca translatorska ożywia własne zastygłe pokłady. Koryguje filozofię oglądu świata. Spotykam się z oryginalnymi, inspirującymi metaforami, innymi formami obrazów związanych z naturą, przyrodą, odmienną filozofią. Zaskakujące bywa wykorzystywanie, np. cienia, brzasku, stepu, ale też relacji międzyludzkich, eschatologii... Jestem jednak odporny na zapożyczenia.
Zupełnie osobny rozdział Twoich zainteresowań, to wyjątkowo silne zaangażowanie we współpracę z ukraińskim środowiskiem literackim. Co cennego widzi posiadacz tytułu Zasłużony dla Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy w twórczości przyjaciół zza Bugu? Może to historyczna nostalgia za bezkresnymi stepami oraz „okopami Świętej Trójcy” znad Dniestru? Czy tu działa również świeży syndrom Majdanu, motyw pomocy sąsiadom w ich wybijaniu się na niepodległość?
Tak się zaczęło – wiersze Kazimierza Burnata do książki Вивернути час на лiву сторону przekładałem z ogromną chęcią, bo jego poezja zafascynowała mnie od pierwszego zetknięcia. Jest bliska bolesnym westchnieniom, kiedy poeta krótkimi wierszami, operując metaforami, filozoficznie preparuje codzienne sytuacje z życia zwyczajnych ludzi, jakimi jesteśmy wszyscy. Nie trudno zauważyć, że Burnat jest ascetycznym poetą-filozofem. Szczerze przyjaźnię się z Ukraińcami i Ukrainą, uważając obydwa narody bratnimi...” Nie przypuszczałem, że tak dalece rozwinie się współpraca polsko-ukraińska. Było to w 2004 r., kiedy na Ukrainie trwała „pomarańczowa rewolucja”. W 2011 r. wystąpiłem z inicjatywą nawiązania oficjalnej współpracy Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich we Wrocławiu z Oddziałem Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. W 2013 r., odbyła się w Ukrainie (Lwów, Iwano-Frankiwsk, Kryworiwnia, Żółkiew) Międzynarodowa Galicyjska Jesień Literacka. W latach 2014-2015 odbyła się II i III jej edycja (Lwów, Rudki, Bieńkowa Wisznia, Turka, Sambor, Stary Sambor). Owocem współpracy był też udział w Dialogu Dwóch Kultur w Krzemieńcu (2013-2015), gdzie przedstawiłem referat pt. „Juliusz Słowacki we Wrocławiu”. Spotkania w Krzemieńcu pozwalają na szerokie kontakty z przedstawicielami kultury ukraińskiej ze wszystkich jej obwodów. Dzięki tej współpracy także pisarze i artyści z Ukrainy uczestniczyli (i będą nadal uczestniczyć) w Festiwalach w Polsce. Wspomniałeś o „tytule Zasłużonego...”. Rzeczywiście, zostałem mile zaskoczony bo za działania na rzecz rozwoju współpracy polsko-ukraińskiej zostałem dwukrotnie uhonorowany Medalem Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Otrzymałem też Nagrodę Literacką Gałąź Złotego Kasztana „za wieloletnią działalność translatorską i popularyzację literatury ukraińskiej za granicą” (Kijów 2015). To zobowiązuje.
Otrzymałeś odznaczenie Labor Omnia Vincit (Praca Wszystko Zwycięża) – rzadkie odznaczenie; pierwszy raz o nim usłyszałem– powiedz coś o nim.
Istotnie w 2011 r., na wniosek ówczesnego zarządu Oddziału ZLP w Poznaniu otrzymałem z rąk Prezesa Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, dra Mariana Króla, Medal Labor Omnia Vincit. W dokumencie nadania napisano: „Decyzja Kapituły jest wyrazem uznania dla dotychczasowej działalności zawodowej, literackiej, charytatywnej oraz społeczno-kulturalnej... Tylko praca wszystko pokona i zwycięży!”. To jest niezwykłe uhonorowanie. Medal, nadawany od 2005 r. przez Kapitułę Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, uznawany jest „za najbardziej prestiżowe wyróżnienie w świecie polskiej i europejskiej kultury, sztuki, biznesu i środowisk opiniotwórczych”.
Twoje wiersze już są przetłumaczone na 41 języków, a to pewnie jeszcze nie koniec. Czy coś szczególnego usłyszałeś o ich percepcji w bliższych i dalekich krajach, na przykładwUSA, Izraelu i gdzieś tam jeszcze?
Nigdy nie sądziłem, że w tak krótkim czasie obecności w środowisku literackim moje wiersze doczekają się aż tylu przekładów. Spotkałem się z ciekawym postrzeganiem ich treści przy tłumaczeniach na hebrajski, serbski, czeski, ukraiński, szwedzki, a zwłaszcza na sanskrycki i hindi, kiedy to translator, określił je za „bogate refleksjami, zbliżonymi do klimatu R. Tagore, dlatego trzeba je czytać w skupieniu” i szybko przełożył Smak przebudzenia na sanskryt. Na następne, już w hindi, czekałem długo, bo tłumacz napisał: „Pana poezja jest trudna, trzeba do niej dojrzewać, dyskutować z hinduskimi twórcami, aby przekład nie poszedł złym torem”. W USA publikowano tylko pięć moich wierszy, nie mam zatem wiedzy, jak zadziałały na wyobraźnię tamtejszych czytelników.
Wraz z przyjacielem, także poetą, Andrzejem Bartyńskim kierujecie od kilku dziesięcioleci wrocławskim oddziałem naszego Związku – czy wypracowaliście jakieś własne sposoby przezwyciężania trudności i ograniczeń w jego działalności? Tyle u Was inicjatyw, tyle festiwali, spotkań autorskich również na wsiach, a równocześnie tyle ciągłych narzekań w różnych kątach kraju, nie wyłączając stolicy, że kryzys twórczy i czytelniczy...itd... – ponarzekaj i Ty. Czy również i za to dostałeś Labor OmniaVincit...
Prawdopodobnie są osoby, które otrzymują odznaczenia i wyróżnienia za narzekanie. Mnie się to na razie nie zdarzyło, choć gromadzi się we mnie lawa, która pewnego dnia wybuchnie. Totalne zbiurokratyzowanie dostępu do środków na kulturę, zwłaszcza na literaturę, brak zachęt dla potencjalnych mecenasów, prowadzi do zawrotu głowy. Nic dziwnego, bo jeśli przeznacza się kilkanaście procent środków w stosunku do potrzeb, to należy zakładać bariery do dostępu, zwiększać koszty urzędnicze. Pewnie lepiej byłoby wprowadzić kartki, jak niegdyś na żywność, wtedy dogorywanie kultury potrwa dłużej. Do ZLP należę od 2003 r. (nie kilku dziesięcioleci) i od początku współpracowałem z Andrzejem Bartyńskim. Najpierw, jako przewodniczący Oddziałowej Komisji Rewizyjnej, następnie jako wiceprezes. Od ubiegłego roku zastąpiłem Go i nadal współdziałamy, szczególnie w kwestii stworzenia klimatu, pozyskania środków i organizacji między innymi Międzynarodowego Festiwalu Poezji „Poeci bez granic” w Polanicy Zdroju. W tym roku będzie jego XIII edycja. Po raz pierwszy udało mi się uzyskać niewielką sumę na odbycie II odsłony Festiwalu we Wrocławiu, w roku, gdy Wrocław jest miastem Europejskiej Stolicy Kultury. Odbędą się lekcje poezji w szkołach, spotkania z czytelnikami w placówkach kultury, gościom zagranicznym zaprezentujemy nasze miasto. Wypracowana przez A. Bartyńskiego bardzo dobra współpraca z władzami Polanicy Zdroju owocuje nadal.
Od kilku lat odbywamy czytanie wierszy w Klubie Muzyki i Literatury wg pór roku. Podejmujemy wspólne działania popularyzujące literaturę z Jeleniogórskim Klubem Literackim na terenie Jeleniej Góry i Karpacza. Współpraca ze środowiskami literackimi w Ukrainie i Czechach daje efekty w postaci wymiany uczestników imprez, przekładów oraz publikacji książkowych i prasowych.Sporo piszących należy do kilku organizacji równocześnie, dotyczy to również członków ZLP. To chyba jakiś wirus współczesności.
Działasz w Komisji Kwalifikacyjnej Zarządu Głównego Związku – naczytasz się strof i mowy niewiązanej kolegów. Co w nich cenisz, gdy mówisz: jestem na tak. A jak często jesteś „na nie”? W ciągu tylu lat oceniania i współdecydowania – jakie trendy obserwujesz?
W Komisji Kwalifikacyjnej nie pracuję długo, zatem za wcześnie na określanie trendów. W poezji cenię zwięzłość, precyzję, ascetyzm, bogactwo kreatywnej fantazji... Powinna broczyć znaczeniami. Z kolei w prozie występuje zbyt często skromna pisarska paleta barw, przypadkowe powtórzenia, słabe, lub żadne zrytmizowanie tekstu; brakuje wyczucia stylu, wartkości dialogu, należytej budowy napięcia akcji, wyrazistego zakończenia. Sądzę, że ciągle warto sięgać do Warsztatu pisarza Dwighta Swaina, który pisał o prozie i poezji: „Opowieść, to jak pasmo górskie, to szereg szczytów i dolin, momentów wielkich i małych. Nie tylko punktów kulminacyjnych. Aby to osiągnąć pracujesz nad nastrojem, detalem, smakami życia. Doskonaląc lub skracając tekst, wynosisz szczyty i wykrawasz głębokie doliny...” Dobrze byłoby także pamiętać o zasadach Johna Steinbecka, w odniesieniu do pisania powieści – w jednej z nich radzi: „...Przelewaj wszystko na papier. Nigdy nie poprawiaj, ani nie przerabiaj tekstu, zanim nie skończysz wszystkiego. Przerabianie w trakcie okazuje się wymówką, aby nie pisać dalej. Zakłóca również płynność i rytm...”
To już nie poetycka metafora – to już Twoje publicystyczne przekonanie: „W Polsce, nawiasem mówiąc, panuje dziwny pogląd, że pisanie to kwestia talentu, natchnienie boskiej interwencji ... Tymczasem pisanie to profesja...to ciężka praca, czytanie innych, kształcenie się... Pisarz, to zawód jak szewc, czy prawnik...Liczy się tylko żądza pisania”. Zdaje mi się, że przegiąłeś – poeta, to prawie tak, jak szewc (z całym szacunkiem dla szewca)?
Ciekawe, skąd zaczerpnąłeś ten cytat, ale nie przegiąłem. Pisarz to pasja, dla niektórych jednak zawód, w którym zostają oni czeladnikami, bardzo rzadko mistrzami. Osiągają to poprzez trening, doświadczenie, stosowanie form i stylów dających oryginalny, niepowtarzalny efekt. Jeśli wierzyć Percy B. Shelley, że „poezja zachowuje od zniszczenia tchnienie boskości w człowieku”, to zwłaszcza poeci powinni owo rzetelne terminowanie odbywać, najlepiej za pośrednictwem mistrzów pióra. Ważne, żeby notować to, co wydaje się niewyrażalne, opisywać milczenia, wykorzystywać twórczo niepokoje, zawroty głowy i nieprzespane noce. Pisać tak, aby utwory przetrwały pokolenia i żyły w odbiorze jak czas bez zegara, bowiem „wyschłemu korytu rzeki nie dziękuje się za jego przeszłość” (R. Tagore).
Między innymi złotymi myślami Burnata wyczytałem i taką: „Brakuje mi parę chwil na własność”. Czy kawaler orderu „Praca Wszystko Zwycięża” czuje się przepracowany?
Niczego nie ma się całkowicie na własność i nic nie jest na zawsze / nawet wieczność. A co dopiero życie! Cóż, jestem zapracowany, ale nieprzepracowany. Na skon nie trzeba bezczynnie czekać (i tak nadejdzie!). Należy poszukiwać nowych źródeł inspiracji.
Czytam Cię: „Rok po roku/ liść po liściu/ ubywam/ ile jeszcze/ do obcowania z Nocą...” Kazimierzu, czy mam prawo podejrzewać, że chodzi o to wieczne „obcowanie”(nieuniknione – Twoje i moje) w niebie i twarzą w twarz z Absolutem. Czy to nazywasz Nocą? Jeśli tak, to przybijmy piątki?
Bliskie jest mi rozumienie Absolutu jako Boga. On jest Dobrem, do którego dąży człowiek i Prawdą – źródłem wszelkiej prawdy ludzkiej... Jednak nie wiem, czy stanę z Nim twarzą w twarz, bo możliwe jest nie tylko wieczne obcowanie, ale także wyobcowanie, lub wysłanie na pewien czas na duchową rehabilitację. W mojej ostatniej książce poetyckiej Sycenie nieznanym próbuję pojąć to, co niepojęte: patrzę na twarze żywych / którzy idą ku śmierci / widzę twarze umarłych / którzy wracają. Czy śmierć jest bramą życia? Wiara odpowiada: mors est ianua vitae!... Przybijmy kciuki.
Wielkie dzięki; rozmawiał Wiesław Łuka